Gdybym był znanym blogerem, osobowością internetu, celebrytą lub chociaż kimś kto do tego typu miana aspiruje to swój wpis rozpocząłbym od słów : “jak często pytacie mnie w mailach…”. Nie jestem jednak żadnym z wyżej wymienionych indywiduów, a do tego zablokowałem możliwość komentowania wpisów więc nie ma fizycznej możliwości, aby ktokolwiek o cokolwiek pytał. Napiszę więc niepytany, ani też nieproszony. Napiszę w czym transportuję swoje fotograficzne graty. Postaram się podzielić informacjami praktycznymi, które wyniosłem z użytkowania tego wszystkiego od wielu lat.
Po co ? Głównie po to, żeby ktoś zainteresowany zakupem jednego z tych rozwiązań wiedział nieco więcej. Internet co prawda ugina się od wszelkiej maści recenzji, ale w głównej mierze są to materiały sponsorowane. Praktycznych informacji jest tam jak na lekarstwo. Trochę truizmów, nadmierna chęć epatowania przed widownią własnym wizerunkiem i koniecznie prośba o zostawienie łapki w górę. Uśmiechnięci recenzenci w ząbek czesani opowiadają o tym jakiej odmiany życiowej zaznali, od kiedy weszli w posiadanie recenzowanego przedmiotu. W praktyce, jak to często w życiu bywa, nie kupili go wcale, a jedynie dostanie do zrecenzowania…
Stąd też wolałbym opisać tu przed jakimi dylematami stałem dokonując wyboru sprzętu, czym się kierowałem, na ile się to wszystko sprawdziło w praniu, a czego żałuję. Uwagi i wnioski zupełnie odautorskie, subiektywne i stronnicze.
Peli Case 1510
W większości recenzji powtarzana jest niczym mantra opinia, która mówi, że przechowywane w niej graty są całkowicie bezpieczne. Z jednej strony to prawda, bo jeżeli jest coś co miałoby sprawić, że zamknięty w niej sprzęt nie przeżyje to z pewnością ów czynnik musiałby w pierwszej kolejności zmieść z powierzchni ziemi stojącego z ową walizką fotoreportera. Z drugiej jednak strony warto pamiętać, że kółka walizki nie są ani amortyzowane, ani nawet wykonane z gumy. Schowany w środku sprzęt też nie jest w jakiś magiczny i specjalny sposób chroniony przed wstrząsami.
Model, który kupiłem posiada standardowe przegródki. Właściwiej byłoby powiedzieć, że jest to przede wszystkim rodzaj materiałowego wkładu o wielkości całego wnętrza, który następnie przedzielić możemy sporą ilością przegródek. Na pierwszy rzut oka to przegródki rodem z plecaka. Z tą jednak różnicą, że już przy pierwszym kontakcie da się wyczuć, iż w środku materiału znajduje się jakieś cienkie, nieco elastyczne, ale jednocześnie wytrzymałe tworzywo. Zgaduję, że być może również jest tam trochę gąbki, a przynajmniej gruba warstwa materiału. Rzepy także są znacznie solidniejsze niż w przeciętnym plecaku. Tak więc sprzęt leży w takim materiałowo-gąbkowym wkładzie z przegródkami. Solidne to, ale z pewnością nie daje nieskończonej ochrony przed wstrząsami. Warto o tym pamiętać oglądając marketingowe materiały podczas, których walizki zrzucane są z dachów budynków, potrącane przez samochód czy podpalane. Tanie efekciarstwo…
W tym miejscu warto pochylić się nad wykończeniem klapy walizki. Ona rownież posada specjalnie wyprofilowaną gąbkę, która po zamknięciu dociska sprzęt chroniąc go. Problem polega na tym, że gąbka nie jest w żaden sposób przytwierdzona do klapy walizki, ani też na tyle obszerna, aby z tej klapy nie wypadać. Co jakiś czas przy otwieraniu walizki gąbka wypada. Nie wiem jaki idiota to wymyślił, ale rozwiązanie jest po prostu alternatywne intelektualnie.
W środku, sprzęt trzymam w dwóch rzędach. W pierwszym mieszczą się cztery obiektywy : trzy małe stoją, jeden większy leży bokiem. Pisząc małe mam na myśli szkła typu 17-40mm 4.0, 24mm 1.4 czy 50mm 1.4. Większy to 70-200mm 2.8. W drugim rzędzie można bez problemu zmieścić 300mm 2.8 z założonym aparatem bez gripa i zapasowy aparat – również bez gripa. Piszę bez gripa, bo po prostu gripa nie używam. Trudno mi powiedzieć czy dwa aparaty, ale z gripami zmieściłyby się w tych samych miejscach. Raczej tak…
Walizka idealnie sprawdzi się przewożona automobilem. W przeciwieństwie do plecaka nie wywraca się na każdym zakręcie i nie lata po bagażniku. Jeżeli coś będzie w tym bagażniku o nią stukać i pukać czy też coś ją przygniecie to z pewnością sprzęt tego nie odczuje. Jeżeli wiemy, że na miejscu będzie można walizkę ciągnąć na kółkach – sprawdzi się idealnie. Rzecz jasna, że na walizce można również siedzieć lub stawać – więc zda egzamin jako zamiennik krzesełka czy drabinki.
Walizkę można zamknąć na kłódkę, a nawet na dwie – jeżeli ktoś obawia się, że postronny osobnik może chcieć sprywatyzować jej zawartość. Inna sprawa, że zawsze może dźwignąć całą walizkę o ile tej również nie zaczepimy o coś.
A jakie są ciemne strony użytkowania walizki ? Wyładowana sprzętem do lekkich nie należy. Noszenie jej przypomina dźwiganie radzieckiego telewizora marki Rubin. Jeżeli w walizce nie ma na coś miejsca to w przeciwieństwie do plecaka nie da się czegoś tam wcisnąć na siłę. W końcu zawsze musimy zamknąć klapę, a ta daje co najwyżej może centymetrowy margines, bo o tyle ugnie się gąbka, która wyściela wnętrze. Jeżeli nie chcesz więc wycisnąć soku ze swoich obiektywów to lepiej nie domykaj walizki nogą – w plecaku takie numery przejdą, co najwyżej kosztem biednych zamków lub szwów.
Warto również pamiętać o kwestii szyku i klasy. Człowiek ciągnący walizkę na kółkach niechybnie przypomina sylwetką emeryta udającego się do Biedronki z ceratową torbą na kołach.
Jeżeli już jesteśmy przy kwestiach szyku i klasy to warto odnieść się do popularnego trendu oklejania walizek hipsterskimi naklejkami.
Ja również na starość zapragnąłem zostać hipsterem. Nalepiłem to i owo. Zdjęcie mojej walizki udostępnił nawet producent na swoim oficjalnym profilu Instagramowym. Na całe pięć minut. Zwolennicy wtykania parówki w kakao szybko wykryli, iż wlepka Defend Europe, na której Matka Boska dzierży Kałasznikowa nie mieści się w ramach szeroko rozumianej definicji hipsterstwa…Zdjęcie zniknęło.
Niebawem trzeba będzie przeprowadzić remont kapitalny naklejek, bo ich kondycja do najlepszych nie należy.
Manfrotto Pro Light RedBee 110
Cóż, niektórzy powiedzą po prostu, że byłem pierdolnięty w mózg, ale ja tłumaczę sobie, iż przez wiele ostatnich lat byłem nieoficjalnym rekordzistą świata w kategorii noszenia stosunkowo dużego obiektywu w najmniejszym możliwym plecaku.
300mm 2.8 IS ledwo co mieścił się w Lowepro Flipside 200, ale dla mnie takie rozwiązanie było odpowiednie. Nie cierpię wielkich plecaków. Człowiek wygląda z tym na grzbiecie jak Szerpa wnoszący na Mont Everest telewizor.
Plecak był mały, a przede wszystkim wąski, ale mieścił aparat z założoną 300-tką, a jak się człowiek uparł to do bocznej kieszeni z siatki można było wrzucić mały obiektyw. W sytuacjach, kiedy potrzebowałem więcej gratów używałem Newswear – ale o tym w następnym akapicie…
Wracając do plecaka : zamek w Lowepro Flipside wydał swoje ostatnie tchnienie. Trzeba więc było pomyśleć nad czymś nowym, bo Lowepro Flipside 200 nie jest już produkowany. Wybór padł na Manfrotto Pro Light RedBee 110. Trochę z przymusu, bo na dłuższą metę życie bez plecaka nie ma sensu.
Na długoś wchodzi do niego 300-tka 2.8 z założonym aparatem i od biedy kilka obiektywów po bokach.
Kompletnie nie przemawiają do mnie patenty z sięganiem po sprzęt przez jakieś małe kieszonki. To dobre może i dla blogerki, która nosi aparat z 50-tką oraz osiem szminek. Dla kogoś kto potrzebuje przenosić 300-tkę takie rozwiązania są z dupy. Plecak ma potem milion zamków, z których i tak nigdy nie skorzystam.
Jedyne co mogę mądrego powiedzieć o tym plecaku to tylko to, że mieści 300-tkę. Większa wersja przyda się tylko komuś kto używa 400-tki lub do 300-tki potrzebuje nosić więcej obiektywów. Uważajcie, bo sprzedawcy sprzętu fotograficznego namiętnie publikują zamienne zdjęcia różnych modeli tego plecaka w swoich aukcjach myląc ludzi.
Newswear Small Fanny Pack
Geneza tego wynalazku jest prosta niczym budowa cepa. Potrzebowałem dodatkowej przestrzeni na obiektywy, bo tak jak już wspomniałem Lowepro Flipside 200 mieścił jedynie 300-tkę z aparatem. Czegoś z łatwym dostępem. Wybór padł na Newswear Small Fanny Pack.
Pas z dwiema kieszeniami – jedną większą, która mieści bez problemu 70-200 2.8 albo aparat z paskiem, i mniejszą na szkło typu 24mm 1.4 czy jakieś 17-40mm 4.0.
Dlaczego akurat Newswear ? Głównie ze względu na to, że kieszenie są wykonane z cienkiego materiału, który nie jest niczym wzmacniany. Tak, z jednej strony to wada, bo wypłacając obiektywami o coś można je uszkodzić. Z drugiej strony pusty Newswear jest dosyć kompaktowy. Zwinięty zajmuje bardzo mało miejsca.
Daleki jestem od aprobaty dla obecnie panującej mody na kumate nerki, męskie torebki przewieszone przez klatę i inne takie dresiarskie cuda, ale niejako korzystając z okazji Newswear wpisuje się w te trend. I ma to, przewrotnie mówiąc, swoje dobre strony. Założony nad zadkiem Newswear Fanny Pack nieco przypomina takie dresiarskie utensylia nie nasuwając nikomu podejrzeń, iż przenosimy tam fotograficzne graty. Idąc na wakacyjny spacer można mieć wolne ręce, a w razie potrzeby sięgnąć po aparat i obiektyw. Albo odwrotnie. Odpinając obiektyw od aparatu możemy to schować i cieszyć się nieskrępowaną wolnością rąk. Po prostu nigdy nie byłem fanem noszenia aparatu za pasek na ramieniu. Strasznie to emeryckie i niepraktyczne. Przy każdej czynności aparat lata i wypłaca we wszystko dookoła.
W sytuacjach imprez sportowych Newswear sprawdza się po prostu jako zasobnik na obiektywy. Kiedyś dokupiłem jeszcze dodatkową kieszeń – można ją jako tako zawiesić na Small Fanny Packu. Wtem na pasie można trzymać na przykład 70-200mm 2.8, 24mm 1.4 i 100mm 2.0.
Jeżeli chodzi o wady to już jedną wymieniłem – Newswear co prawa jest nieprzemakalny, ale kompletnie nie jest wzmocniony. Nie daje więc specjalnej ochrony przez uderzeniami w sprzęt.
Kolejna sprawa to rzepy, na które zapinane są kieszenie. Pół biedy, że nie ufam w ich moc. Unikam wywijania koziołków z Newswearem na pasie. Problemem rzepów jest przede wszystkim hałas. Nie wyobrażam sobie szurać tym na jakiejś konferencji prasowej – o ślubie czy innej stypie nie mówiąc. Ten dźwięk mógłby obudzić umarłego.
I na koniec dykteryjka geopolityczna : producent chwali się tu i ówdzie, że Newsweary szyte są w “Ameryce”. Jak się okazuje w praktyce chodzi o tą brzydszą część Ameryki zza muru – Meksyk. Źle piszę – obie są brzydkie, mur jest fajny. Niby bez znaczenia, ale dzielni Meksykanie zamiast na metce napisać Fanny Pack napisali Funny Pack…